Serial Matki Pingwinów to produkcja, która miała ambicję przedstawienia trudności życia codziennego matek dzieci z różnorodnymi wyzwaniami rozwojowymi. Zamiast jednak być wartościowym głosem w ważnej dyskusji, często wpada w pułapkę nieadekwatnych uproszczeń, a momentami wręcz zakłamywania rzeczywistości.
Jednym z wątków serialu jest historia Jasia, chłopca w wieku około 7–8 lat, u którego widoczne są wyraźne objawy spektrum autyzmu. Niestety, jego matka nieustannie wypiera rzeczywistość, twierdząc, że „nic mu nie dolega” – mimo że dziecko przejawia zachowania, które jednoznacznie wskazują na spektrum autyzmu. Serial w ten sposób wprowadza niebezpieczny przekaz: że ignorowanie diagnozy czy trudności dziecka jest akceptowalne, a nawet normalne. Jako osoba, która zna realia walki z chorobami i wyzwaniami rozwojowymi, uważam, że taki przekaz może wyrządzić więcej szkody niż pożytku.
Kolejnym kontrowersyjnym aspektem serialu jest jego tytuł i określenie „pingwiny” w odniesieniu do osób chorych. Dla mnie jest to nie tylko obraźliwe, ale także zupełnie nieuzasadnione. Pingwiny nie mają żadnego związku z chorobami ani problemami rozwojowymi. Podejrzewam, że to efekt dzisiejszej poprawności politycznej, która zamiast faktycznie pomagać, wprowadza dziwaczne eufemizmy, oddalając nas od istoty problemów.
Matki Pingwinów miały szansę na zbudowanie autentycznej, wzruszającej narracji o życiu rodzin zmagających się z trudnościami. Niestety, brak rzetelności, a także nieprzemyślane zabiegi scenariuszowe sprawiają, że zamiast uczyć i poruszać, serial wywołuje frustrację i pozostawia wiele do życzenia.