Kochani!
Minął prawie tydzień. Sześć dni ciszy, zamyślenia, niepokoju. Tyle potrzebowałam, by pozbierać myśli i odważyć się coś napisać. Śmierć Ozziego Osbourne’a, choć nie była może niespodziewana, zabolała. Przez te dni słowa grzęzły mi w gardle, a myśli rozlewały się chaotycznie – dziś w końcu potrafię z nich ułożyć to, co czuję.
Nie był tym, za kogo wielu go miało
Ozzy przez lata był dla niektórych symbolem wszystkiego, co „mroczne”, „kontrowersyjne”. Ile razy słyszałam, że jego muzyka to „samo zło”, że promuje ciemność, że jego styl to „niebezpieczna poza”. A ja chciałam wtedy krzyczeć: to tylko wizerunek! Ozzy nie gloryfikował zła – wręcz przeciwnie on nawet przed nim przestrzegał. Był mistrzem sceny, ale poza nią… kto oglądał „Rodzinkę Osbournów”, ten wie. To był człowiek z krwi i kości, ojciec, mąż, facet, który zabawnie, ale i nieporadnie włączał różnego rodzaju sprzęty i potrafił śmiać się sam z siebie. Taki był Ozzy naprawdę – zagubiony, autentyczny, zabawny. I takiego go zapamiętam.
Głos mojego buntu i cisza mojego smutku
Jego głos był ze mną wtedy, gdy nie potrafiłam wyrazić, co czuję. W czasach mojego nastoletniego buntu, gdy wszystko bolało bardziej, a świat wydawał się obcy i niesprawiedliwy – to właśnie Ozzy grał na moich słuchawkach. Jego teksty były jak krzyk duszy, której nikt nie słuchał. Czasem nie rozumiałam każdego słowa, ale czułam każdą nutę, każdą emocję. A kiedy dorosłość zalała mnie falą nowych lęków, znów do niego wracałam – tym razem nie po to, by się buntować, ale by zagłuszyć łzy, których nie chciałam pokazywać światu.
Coś znów się skończyło…
Nie potrafię jeszcze pogodzić się z tym, że już nie usłyszymy jego nowej muzyki, że już nigdy nie pojawi się na scenie, choćby oparty o mikrofon, wspierany przez rodzinę, z tym charakterystycznym spojrzeniem, gdzieś spod kurtyny włosów. Ozzy był jak wieczny cień w muzyce – niepokorny, szczery, nieidealny. Takiego go pokochaliśmy.
Żegnaj, Książę Ciemności.
Dziękuję Ci za każdy dźwięk, każdy bunt, każdą chwilę, w której pomogłeś mi nie być samą.
Zamknął się kolejny rozdział w historii muzyki, ale także w historii mojego życia.