Kochani, dziś chciałabym podzielić się z Wami swoimi refleksjami na temat tego, jak poprawność polityczna wpłynęła na język, którym opisujemy schorzenia i niepełnosprawności. Zauważyliście, jak bardzo zmieniły się określenia w tej dziedzinie? Dawniej mówiło się o „kalekach” czy „inwalidach”, a dziś zastąpiono te słowa neutralnymi – „osobami niepełnosprawnymi” lub „osobami z niepełnosprawnościami”. Na pierwszy rzut oka wygląda to na krok naprzód, ale czy na pewno?
Dawne nazwy – więcej precyzji czy więcej stygmatyzacji?
Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli – rozumiem, dlaczego te starodawne określenia wyszły z użycia. Chodziło o to, by nikogo nie ranić, nie stygmatyzować. Ale czy przy okazji nie zgubiliśmy czegoś ważnego? W mojej ocenie tamte nazwy, choć surowe, były precyzyjne i oddawały istotę schorzeń. Obecne terminy są neutralne, ale często wymagają doprecyzowania, bo samo „osoba z niepełnosprawnością” niewiele mówi. To trochę tak, jakbyśmy bali się nazywać rzeczy po imieniu.
Nowoczesne eufemizmy – czy to ma sens?
Wiecie, co mnie najbardziej dziwi?
Społeczeństwo potrafi oburzać się na starodawne określenia medyczne, a jednocześnie przyjmować zupełnie absurdalne i obraźliwe eufemizmy, takie jak „pingwiny”. Takie słowo nie tylko nie wnosi nic wartościowego, ale wręcz oddala nas od rzeczywistości. Zastanawiam się, dlaczego coś takiego jest akceptowane, skoro powinno wywoływać sprzeciw?
Poprawność polityczna a wolność języka
Żyjemy w czasach, w których poprawność polityczna stała się codziennością. Nie zrozumcie mnie źle – uważam, że warto dbać o język i nikogo nie obrażać, ale mam wrażenie, że czasem przesadzamy. Ludzie boją się mówić wprost, bo mogą zostać źle odebrani. A przecież chodzi o to, żebyśmy byli świadomi tego, co mówimy, i brali za swoje słowa odpowiedzialność.
Czy poprawność polityczna nas ogranicza?
Poprawność polityczna miała nas zbliżyć, ale czy przypadkiem nie oddala? Coś, co miało być dobrem, stało się zagrożeniem i narzędziem w rekach innych, aby nas nieustannie korygować. Musimy zdać sobie również sprawę z tego, że kiedy zmienia się język, zmienia się także nasze postrzeganie rzeczywistości. Problem w tym, że zbyt wiele zmian może prowadzić do tego, że przestaniemy się rozumieć. Słowa, które kiedyś były jasne, dziś wymagają dodatkowych wyjaśnień.
Wnioski: mówmy z szacunkiem, ale odważnie
Jestem zdania, że powinniśmy mówić tak, jak czujemy, pod warunkiem że nikogo nie ranimy. Nie bójmy się używać określeń, które są precyzyjne, ale bądźmy świadomi ich znaczenia. Język to narzędzie, które ma łączyć, a nie dzielić. Pamiętajcie, kochani – to nie słowa same w sobie są złe, ale intencje, które za nimi stoją.
I na koniec parafrazując pewien cytat: „A poza tym sądzę, że poprawność polityczna musi być zniszczona!”