Kochani!
W odniesieniu do mojego poprzedniego wpisu chcę się z Wami podzielić czymś bardzo osobistym. Czymś, co może nie każdemu łatwo zrozumieć, ale wielu – zwłaszcza kobietom – może być bardzo bliskie. To wpis o bezpieczeństwie, zaufaniu i delikatności kobiecej duszy. O tym, jak czasem to nie ojciec, ale mąż staje się dla kobiety jej prawdziwym oparciem, przyjacielem i schronieniem.
Gdy nie jesteś „córeczką tatusia”
Nie każda z nas miała szczęście dorastać w emocjonalnie ciepłym domu. Nie każda mogła z pełną ufnością pobiec do taty i schować się w jego ramionach, gdy świat ranił. Nie każda była „tatusiową księżniczką”. Ja nie byłam. Zamiast tego tłumiłam ból, by nie przeszkadzać. Dorosłam z poczuciem, że moje emocje są za duże, a głęboka potrzeba bliskości – czymś, co trzeba schować.
Płakałam w jego ramionach
To właśnie mój mąż był tym, który pierwszy raz przytulił mnie tak, że naprawdę poczułam się bezpieczna. Gdy nie radziłam sobie z konfliktami w rodzinie, gdy pękałam w środku – to nie ojciec, ale on był obok. Nie pytał z wyrzutem, nie oceniał, nie uciszał. Po prostu był. Cichy, cierpliwy, mocny. Kiedy płakałam w jego ramionach, wiedziałam, że nic złego mi się nie stanie. To nie był obowiązek. To była miłość.
Dziewczynka mojego męża
Dziś, z perspektywy kobiety, która przeszła już przez wiele trudnych rozmów, niezrozumienie i rozczarowanie, wiem jedno – jestem dziewczynką mojego męża. I mówię to z czułością. To on zobaczył we mnie tę wrażliwą część, którą inni często lekceważyli. To on pozwolił mi być kruchą bez strachu, że ktoś to wykorzysta. Nie musiałam udowadniać swojej siły. On po prostu przyjął mnie taką, jaka jestem.
Anioł stróż, który słucha
Mój mąż jest moim aniołem stróżem – nie idealnym, nie bez wad, ale prawdziwym. Z nim mogę rozmawiać o wszystkim – o dzieciństwie, o lękach, o marzeniach, których kiedyś się wstydziłam. Zawsze wie, kiedy trzeba mnie przytulić, a kiedy pozwolić mi samej przemyśleć. To poczucie bezpieczeństwa przy mężczyźnie, którego wybrałam, jest bezcenne. To nie są wielkie deklaracje, ale codzienność – ciepłe spojrzenie, gest, obecność.
Na jego ramieniu odnalazłam spokój
To właśnie w relacji z nim nauczyłam się, że bezpieczeństwo nie zawsze przychodzi z dzieciństwa. Czasem buduje się je powoli, kawałek po kawałku, przy kimś, kto Cię kocha naprawdę. I nie – nie musisz być „córeczką”, by czuć się zaopiekowana. Możesz być po prostu sobą – i znaleźć ramiona, które będą Twoim domem.
A Ty?
Czy miałaś/miałeś w swoim życiu kogoś, kto był Twoim emocjonalnym schronieniem? Kto nauczył Cię, że nie trzeba być silnym cały czas? Napisz w komentarzu – czas na Twoją historię.